Neptun zbada dno morza
Katalog znalezionych hasełArchiwum
- Moje najwiÄksze skarby i opowieĹci prosto z mojego
- Bialo-czerwona poza Neptunem
- Podróż na dno świata
- Barcelona napoi się z morza
- DO ZAMKNIÄCIA.
- Tunerzy Wa-wa
- 2007.06.22, zawiadomienie o publicznej obronie
- SUNKER SWR1180A
- OLIMPIADA MĹODZIEĹťY
- witam
- Black - Hella Czarne oczy..
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- miniorki.keep.pl
Moje najwiÄksze skarby i opowieĹci prosto z mojego
Instalują je Kanadyjczycy na zachód od wyspy Vancouver. Składa się z pięciu automatycznych stacji badawczych rozmieszczonych wzdłuż światłowodu o długości blisko 800 km. Każda stacja będzie mogła obsłużyć kilkadziesiąt instrumentów badawczych - inteligentnych robotów, samobieżnych łazików, superczułych kamer i zdalnie sterowanych czujników. Co zmierzą i zobaczą, prześlą na brzeg. Dane i obrazy trafią do komputerów ustawionych już na uniwersytecie w Victorii - stolicy kanadyjskiej prowincji Kolumbia Brytyjska - a stamtąd do internetu. W drugą stronę - w oceaniczne otchłanie - popłynie zasilanie oraz polecenia od uczonych obsługujących całą tę badawczą menażerię.
O ile jakaś awaria albo zła pogoda nie popsują im szyków, obserwacje i eksperymenty ruszą jesienią tego roku. W tej chwili na dnie oceanu ustawiane są ostatnie moduły badawcze. Od razu podpina się je do kabli zasilających i światłowodów. Te położono już dwa lata temu. Całość ma być gotowa w połowie września, potem jeszcze kilka tygodni testów i na początku listopada obserwatorium zwane Neptune Canada powinno ruszyć.
"Big Brother" z głębin
Najdalsza ze stacji badawczych znajduje się aż 300 km od brzegu - w pobliżu śródoceanicznego grzbietu Endeavour. Rodzi się tu nowa skorupa ziemska, a spod dna biją gorące źródła hydrotermalne, wokół których żyją liczne kolonie rzadkich gatunków zwierząt tworzących fascynujący, głębinowy ekosystem. Kamery mają podglądać to miejsce, a dzięki internetowi każdy będzie mógł śledzić, co dzieje się w tym niecodziennym "Big Brotherze". Takich transmisji z dna zaplanowano więcej. Na jednej ze stacji ustawionych zostanie w półokręgu aż osiem kamer obserwujących z różnych stron życie kolonii gąbek.
Inne techniczne cacko to zamocowana na głębokości 400 m platforma połączona liną z drugą platformą unoszącą się na powierzchni morza. Po tej linie jeździć będzie, niczym winda, kapsuła z dziesięcioma czujnikami mierzącymi właściwości wody na różnych poziomach, m.in. temperaturę, zawartość tlenu, przezroczystość, ilość planktonu. Urządzenie zaprojektowano w Japonii. Aparatura instalowana w kanadyjskim obserwatorium powstaje na całym świecie. Na przykład z uniwersytetu w Bremie w Niemczech przyjechał "Wally" - niewielki łazik na gąsienicach. Wyposażono go w kamerę wysokiej rozdzielczości. Obraz z niej również trafi od razu do internetu. Pojazd ma badać bogate złoża zmrożonego metanu ukryte w podwodnym kanionie Barkley. Kilka lat temu eksperci oszacowali, że energia ze znajdującego się tu gazu wystarczyłaby Kanadzie na 40 lat.

Metan uwięziony wraz z wodą w kryształach zwanych klatratami znajduje się w wielu miejscach na Ziemi i jest go tyle, że mógłby na długo zaspokoić potrzeby energetyczne świata. Jak dotąd nikt go nie wydobywa, bo też nie jest to łatwe - cenne paliwo, wyzwolone z lodowej celi, w której tkwiło miliony lat, może łatwo uciec do atmosfery. Jednak Kanadyjczycy mają względem tego surowca poważne zamiary. "Wally" ma wykonać szczegółowe analizy i mapę złoża. Niektórzy mówią, że tylko dla tych złóż metanu warto było ciągnąć kabel i instalować podmorską aparaturę, szczególnie że kanion Barkley to jedno z wielu miejsc w okolicy, gdzie występują klatraty.
Czas maszyn
Oceanografowie od dawna marzą o zbudowaniu na Ziemi przynajmniej kilkudziesięciu takich podmorskich obserwatoriów. Dzięki coraz liczniejszym satelitom obserwującym nasz glob z orbity wiemy coraz więcej o zjawiskach zachodzących na powierzchni oceanów, ale z kosmosu nie da się zajrzeć w głębiny. A nawet najbardziej śmiałe wyprawy ludzi w otchłań nie zastąpią żmudnej pracy armii robotów. To dużo mniej romantyczne, ale romantyzm dobry jest na początek. Później przychodzi czas maszyn - satelitów, bezzałogowych pojazdów i komputerów, które pracują dzień i noc. Umożliwiają one zbieranie informacji przez długi czas, a nie wyrywkowo. Tyle że do niedawna znacznie łatwiej było zorganizować ciągłe obserwacje innej planety niż morskiego dna. Kanadyjscy naukowcy żartują, że wreszcie pozbędą się kompleksów wobec badaczy Marsa, którzy od dawna korzystają ze zdalnie sterowanej aparatury i transmisji w czasie rzeczywistym.
Ten rok może się zresztą okazać przełomowy dla takiej systematycznej eksploracji oceanów. Kilka miesięcy temu decyzję o zbudowaniu kilku podwodnych stacji badawczych podjęli wreszcie Amerykanie. Długo się z nią nosili z powodu braku pieniędzy. Wiele lat temu zainicjowali oni program o nazwie "Ocean Observatories Initiative", który m.in. przewiduje zbudowanie na dnie Pacyfiku obserwatorium składającego się z kilkunastu stacji rozrzuconych na powierzchni większej niż pół Polski i obsługiwanych przez trzy światłowody o łącznej długości ponad 2 tys. km. Na razie nic z tego nie będzie. W zamian do 2015 r. zbudowane zostaną cztery mniejsze stacje, za to o znaczeniu globalnym - po dwie na dnie Pacyfiku (w pobliżu Alaski i Chile) i Atlantyku (w pobliżu Argentyny i Grenlandii). Amerykanie rozłożą też trochę aparatury na kawałkach swojego szelfu atlantyckiego i pacyficznego, a więc raczej płytko i niezbyt daleko od lądu.
Rolę poligonu doświadczalnego odegra uruchomione pod koniec zeszłego roku małe obserwatorium w zatoce Monterey u wybrzeży Kalifornii. Kilka instrumentów umieszczono tam na głębokości 900 m i połączono z brzegiem światłowodem o długości 52 km. Nazwano je Mars. Również Kanadyjczycy, zanim zabrali się do budowy wielkiego Neptuna, najpierw na dnie cieśniny Georgia (leży nad nią miasto Vancouver) zainstalowali niewielkie testowe obserwatorium, któremu z kolei dali nazwę Venus. Najwyraźniej podwodne obserwatoria kojarzą się oceanografom z eksploracją innych planet.

Kanadyjski projekt obliczono na co najmniej ćwierć wieku. Chris Barnes, jego szef, podkreśla jednak, że infrastrukturę techniczną zaprojektowano tak, by w przyszłości można było łatwo zwiększyć przepustowość łączy i podłączyć do nich kolejne moduły z setkami instrumentów. - Kto wie, co do tego czasu odkryjemy i jakie badania nas czekają. Na pewno też pojawi się lepszy sprzęt badawczy, który zastąpi stary. Wtedy zawiezie się go na dno i po prostu podepnie do sieci. Zrobią to nasi następcy, którzy teraz chodzą do szkoły. Przygoda dopiero się zaczyna.
Gazeta Wyborcza