Podróż na dno świata
Katalog znalezionych hasełArchiwum
- Moje najwiÄksze skarby i opowieĹci prosto z mojego
- Adam Małysz przeleciał na nartach 70 km w Pucharze Świata
- Quidoo Scene najbardziej wydajny telefon świata?
- Kaiane Aldorino z Gibraltaru Miss Świata 2009
- Fc Barcelona najlepszą klubową drużyną świata
- Tadeusz Błażusiak z Pucharem Świata rajdów ENDURO
- Marcin Dołęga mistrzem świata w podnoszeniu ciężarów
- MŚ Antalya 2009:Polki wicemistrzyniami świata
- Łukasz Bójko z Pucharem Świata w kolarstwie torowym
- Marc Janko najskuteczniejszym napastnikiem świata 2009
- Agata Pietrzyk wicemistrzynią świata w zapasach kobiet
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- tomekjaroslaw.htw.pl
Moje najwiÄksze skarby i opowieĹci prosto z mojego

Na głębokości prawie 10 km pękła zewnętrzna warstwa jednego z bulajów. "Trieste" zadrżał. Gdyby cały bulaj puścił, ocean zmiażdżyłby batyskaf jak skorupkę orzecha.
Nie mogłem oprzeć się temu zdaniu... "Žije devet lidi, kteri chodili po Mesici, dve ste lidi, co byli na severnim pólu, dva tisice lidi, kteri zlezli Mt. Everest, ale jen jediný z dvojice, která se pred 50 lety ponorila do nejvetąi hlubiny - Don Walsh". I jeszcze to: "Muź, který byl na dne planety".
Tekst, który ukazał się nie tak dawno w czeskich "Lidovych Novinach"o czym uprzejmie dał mi znać pewien przyjaciel Czech i Czechów, wyprowadził mnie z równowagi. Za każdym razem, kiedy go czytam, śmieję się do rozpuku. Nawet "Don Walsh" po czesku dźwięczy jakoś zabawnie. Przypomina mi to wszystko czeski serwis informacyjny radia BBC, który w latach 80. nadawano zaraz po polskim: "Margareta Thatcherova...".
Mam nadzieję, że jeśli przypadkiem jakiś Czech przeczyta po polsku o Donie Walshu, Jacques'u Piccardzie i ich fantastycznej podróży, to też będzie umierać ze śmiechu.
Po naszemu idzie to tak: "Żyje jeszcze dziewięć osób, które były na Księżycu, dwieście, które dotarły na biegun północny, dwa tysiące, które weszły na Mount Everest, ale tylko jeden człowiek z dwójki, która 50 lat temu zeszła do najgłębszej głębiny świata".

23 stycznia 1960 roku.
Jacques Piccard i Donald Walsh przygotowują się do zejścia na dno Rowu Mariańskiego na pokładzie batyskafu "Trieste"
Powietrze, woda, benzyna, żelazo
W książce "Seven Miles Down" ten drugi - nieżyjący od półtora roku szwajcarski inżynier i oceanograf Jacques Piccard - ich wspólną podróż na dno świata, czyli dno położonego pod Pacyfikiem na wschód od wyspy Guam Rowu Mariańskiego, wspomina tak: "Kiedy zbliżaliśmy się do dna, zauważyłem coś niezwykłego. Tuż pod nami leżała w piasku płaska ryba przypominająca solę. Miała ok. 30 cm długości i 15 cm szerokości. Jej dwoje oczu umiejscowionych po tej samej stronie głowy śledziło nas - stalowego potwora, który naruszył jej królestwo. Oczy? Po co tej rybie oczy? Kiedy reflektory batyskafu skąpały ją w świetle, w tej otchłani Hadesu po raz pierwszy stała się światłość. Przez dziesięciolecia biologowie zastanawiali się, czy w największych głębiach oceanu istnieje życie. Istnieje! I to całkiem skomplikowane. Żyją tu kręgowce, na drabinie ewolucji całkiem nieodległe ludziom. Powoli, bardzo powoli, ryba odpłynęła i znikła w ciemności. Równie powoli - może wszystko jest takie spowolnione na dnie morza - uścisnęliśmy sobie z Walshem dłonie"*.
Był 23 stycznia 1960 r. Przeszło godzina po południu. Cztery godziny i 48 minut od zanurzenia. Po 20 minutach na dnie świata Piccard i Walsh ruszyli w drogę powrotną.
Walsh był wtedy porucznikiem Marynarki Wojennej USA.
Piccard pochodził z rodziny eksploratorów. Jego ojciec Auguste, profesor fizyki i inżynier, w 1932 r. jako pierwszy człowiek wzniósł się balonem do stratosfery (syn Jacques'a Bertrand jako pierwszy bez lądowania obleciał w 1999 r. Ziemię balonem wypełnionym gorącym powietrzem). Auguste i Jacques razem konstruowali batyskaf "Trieste". Statek zbudowany w wolnym mieście na granicy włosko-jugosłowiańskiej został zwodowany w 1953 r. Pięć lat później kupiła go - razem z młodszym Piccardem jako konsultantem - amerykańska marynarka.
Wojskowi specjaliści postanowili wykorzystać batyskaf w projekcie "Nekton" zakładającym zbadanie położonej w Rowie Mariańskim tzw. Głębi Challengera.
"Trieste" miał niecałe 20 m długości. Kiedy pływał po powierzchni morza, przypominał zwykły okręt podwodny. Pod dnem miał jednak doczepioną sferyczną gondolę - klitkę o średnicy dwóch metrów, zbudowaną ze stali grubej na prawie dziewięć centymetrów, w której cisnęła się załoga. Na dziobie i rufie były zbiorniki zawierające powietrze. Główną część kadłuba wypełniało 70 ton benzyny. Żeby statek zaczął się zanurzać, Piccard i Walsh wypompowali powietrze, zbiorniki zalali wodą. Dzięki benzynie, która jest lżejsza od wody, batyskaf miał powrócić na powierzchnię. Wystarczyło tylko w odpowiedniej chwili uwolnić go od dziewięciu ton żelaznego balastu.

Turystyka, nauka, muzeum
Kiedy "Trieste" dotarł do głębszej, zimnej i gęstej warstwy oceanu, nagle przestał się zanurzać. Ruszył w dół, dopiero kiedy Piccard i Walsh wypompowali część benzyny. Z jednostkami Marynarki Wojennej USA pozostającymi na powierzchni oceanu hydronauci porozumiewali się za pomocą telefonu podłączonego do sonaru (opóźnienie wynosiło kilka sekund). Do czasu aż ten z niewiadomych przyczyn zamilkł.
Na głębokości prawie 10 km pękła zewnętrzna warstwa jednego z bulajów. "Trieste" zadrżał. "Włosy stanęły nam dęba na głowie" - wspominał Walsh. Tak głęboko ciśnienie jest przeszło tysiąc razy większe niż na powierzchni morza. Gdyby cały bulaj puścił, ocean zmiażdżyłby batyskaf jak skorupkę orzecha.
Kiedy "Trieste" osiadł na dnie, wzbijając chmurę mułu z obumarłych okrzemków, telefon odezwał się ponownie. Hydronauci zameldowali o wykonaniu zadania. Instrumenty pokładowe pokazały głębokość 11 521 m. Według ostatnich pomiarów Głębia Challengera, w której "wylądowali" Piccard i Walsh, jest jednak trochę płytsza i ma 10 911 m głębokości. Ale i tak gdyby na jej dnie "posadzić" Mount Everest, jego szczyt znajdowałby się przeszło dwa kilometry pod powierzchnią oceanu.
Powrót na powierzchnię zajął zdobywcom Rowu Mariańskiego trzy godziny i 15 minut.
Po podboju dna Ziemi "Trieste" był dalej wykorzystywany przez Marynarkę Wojenną USA do badań głębin oceanicznych tym razem na wschodzie Pacyfiku. W 1963 r. został przewieziony na wschodnie wybrzeże, gdzie wziął udział w udanych poszukiwaniach wraku okrętu podwodnego USS "Thresher". Potem batyskaf przeszedł właściwie na emeryturę, a od 1980 r. jest wystawiony w Muzeum Marynarki Wojennej USA w Waszyngtonie.
Jacques Piccard zajął się budową batyskafów turystycznych. Od 1964 r. zabierał chętnych w podwodną podróż po Jeziorze Genewskim. Ostatni raz zszedł na dół, kiedy miał 82 lata. Zmarł cztery lata później.
Don Walsh został natomiast awansowany do stopnia kapitana. Zajął się też oceanografią, został wykładowcą uniwersyteckim, wziął udział w wielu ekspedycjach do Arktyki i Antarktyki. Dziś jest członkiem najbardziej elitarnego, bo jednoosobowego klubu świata - nazwijmy go "klubem zdobywców dna Ziemi". Nikt inny nie zszedł bowiem do największej głębi świata. Oprócz morskich stworzeń odwiedzały ją tylko batyskafy zdalnie sterowane z powierzchni oceanu.
*"Seven Miles Down: The Story of the Bathyscaph Trieste", J. Piccard i R. S. Dietz, rok 1961, the Putnam, Nowy Jork.