Berlin 1989: rewolucja misiów Haribo
Katalog znalezionych hasełArchiwum
- Moje najwiÄksze skarby i opowieĹci prosto z mojego
- Rewolucyjna bateria która zasili cały dom
- Pixel Qi ma nowym pomysł na rewolucyjną matrycę
- Rewolucyjne zmiany w żużlowym regulaminie 2010 w Polsce
- Mała rewolucja w datowaniu radiowęglowym?
- Rewolucyjny materiał z pamięcią kształtu
- [F1] Rewolucyjne zmiany w Formule 1
- Rewolucja w systemach monetarnych?
- Rewolucyjne Blue Café
- Bon Jovi w rocznicę zburzenia muru berlińskiego
- MŚ w Berlinie 2009:jamajscy sprinterzy wykluczeni
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- 18plusnowosci.xlx.pl
Moje najwiÄksze skarby i opowieĹci prosto z mojego

Zdecydowana większość mieszkańców byłej NRD czuje się dziś obywatelami zjednoczonych Niemiec. Ale też zdecydowana większość uważa, że dla mieszkańców zachodnich landów są obcy
W 200. rocznicę rewolucji francuskiej 1789 r., w "roku cudów", dokonała się enerdowska "rewolucja obywateli", zwana pokojową lub protestancką. Przyszła niepostrzeżenie; nie w glorii, jak uosabiająca wolność kobieta na obrazie Delacroix, ze sztandarem rewolucji w jednej i karabinem w drugiej ręce - lecz w ciszy, z płonącymi świecami.
Pastor Erich Busse, organizator nabożeństw pokojowych jesienią 1989 r., wspominał po latach: "Nauczyłem się w Polsce, że silny jest nie ten, kto ma broń, ale ten, kto ma w sercu nadzieję".
Zastygły beton
Nieoczekiwane skutki enerdowskiej aksamitnej rewolucji - obalenie 9 listopada 1989 r. muru berlińskiego i rok później zjednoczenie Niemiec - każą zapytać o źródła i specyfikę upadku NRD oraz miejsce tego wydarzenia w dziejach Niemiec i Europy. Jak doszło do tego, że ten militarny bastion ZSRR, "zachodnia forpoczta socjalizmu" - gdzie wedle Anastasa Mikojana, jednego z radzieckich przywódców, miało się "rozstrzygnąć, że marksizm-leninizm jest lepszą, wyższą formą porządku społecznego" - tak banalnie stał się masą upadłościową historii.
Zadrutowanego miasta i państwa strzegła do końca głucha na zewnętrzne zmiany uprzywilejowana kasta. Jej zaślepienie legło u podstaw własnego unicestwienia. Dokładnie tak samo zachowywała się władza we Francji w 1789 r. Alexisowi de Tocqueville'owi zawdzięczamy opis sytuacji w przedrewolucyjnym Paryżu: "ludzie najbardziej zainteresowani w utrzymaniu dawnego ustroju nie zdawali sobie z niczego sprawy - żadne drgnienie, żaden szelest nie ostrzegł ich o osuwaniu się starego gmachu".
Jeszcze 19 stycznia 1989 r. przywódca NRD Erich Honecker obwieszczał, że mur będzie stał sto lat. Krótko przed jego upadkiem zapewniał dwuwierszem: "Choćby tak chciały osły i dranie/ socjalizm w biegu swym nie ustanie" (przekład Andrzeja Kopackiego). W budżecie państwa na rok 1989 przeznaczono 1,221 mld marek na konserwację muru i granicy wewnątrzniemieckiej. Nowy projekt "High-Tech-Mauer 2000" przewidywał zastosowanie najnowszego elektronicznego systemu ostrzegania. Perspektywiczny plan zabezpieczenia muru miał być wizytówką partii, by przejścia graniczne "lepiej współgrały z ogólnym obrazem rosnącej atrakcyjności socjalistycznej NRD".
Kiedy inne tzw. demokracje ludowe dokonywały pod naporem opozycji ograniczonych reform, Berlin wschodni trwał niewzruszenie w wierze, że uda się wypracować wzór "wszechstronnie wykształconej osobowości socjalistycznej". Gerontokracja komunistycznej partii SED pozostała odporna na wyzwania niespokojnych czasów, niewzruszona wobec nawoływań do reform ze strony Michaiła Gorbaczowa, który uczestniczył 7 października 1989 r. w obchodach 40. urodzin NRD. Dawał on do zrozumienia towarzyszom z SED, że dobiegł końca czas, kiedy kierunek NRD wyznaczała Moskwa. "Próby ujednolicenia i standaryzacji w kwestiach społecznego rozwoju" to przeszłość, wybór jego form "jest suwerenną sprawą każdego narodu" - powiedział gazecie "Neues Deutschland", organowi SED.
Kiedy podczas uroczystej parady w stolicy NRD słychać było okrzyki demonstrantów, Mieczysław F. Rakowski zwrócił się do stojącego obok Gorbaczowa: "Michaile Siergiejewiczu, rozumiecie, co oni krzyczą? To koniec". Gorbaczow przytaknął.
Do Berlina wschodniego nie docierały też słowa węgierskiego premiera Miklósa Németha, który otwierając 10 września granice dla uciekinierów z NRD, mówił: "Jeśli naprawdę chce się budować dom europejski, o którym mówił Michaił Gorbaczow, nie można zamykać granic. W takim domu nie może być pokoi odgrodzonych od siebie drutem kolczastym".
Żadnymi zmianami nie była zainteresowana lokalna kadra partyjna.
Rolf Wehrhold, przeniesiony w 1986 r. z Komitetu Centralnego SED na stanowisko I sekretarza miasta Sömmerda k. Erfurtu, był typowym funkcjonariuszem zainteresowanym jedynie utrzymaniem wszystkimi dostępnymi środkami status quo. Gdy wokół pryskały iluzje, że system jest reformowalny, a na ulicach wschodnioniemieckich miast demonstranci upominali się o uszanowanie godności człowieka, partyjny aparatczyk z prowincji wyrażał przekonanie, że "NRD pozostanie jedynym krajem w Europie, który realizować będzie konkretny, jasny kurs". Pod koniec gorącego lata wołał do towarzyszy: "My potrzebujemy partii walczącej". Dla tych, którzy "tego nie chcą lub staną się wrogami", miał jedno słowo: raus. Bardziej niż wrogów zewnętrznych bał się "renegatów" we własnych szeregach. Jeszcze 4 października zapewniał, że "rozpracuje wrogów pokoju i postępu" i że "socjalizmu nikt nie zatrzyma".
Teraz wybiła nasza godzina
Upadek NRD stał się wielkim wyzwaniem dla historyków, analityków, głównych aktorów i świadków wydarzeń. Jak doszło do tego, że monstrualny aparat bezpieczeństwa, reżim funkcjonujący pod okiem stacjonującej tu 400-tysięcznej Armii Radzieckiej rozpadł się w ciągu kilku dni pod naporem pokojowo demonstrujących obywateli?
Decydujący okazał się zbieg wielu czynników. Kryzys systemu i gospodarki, skrywany przed opinią publiczną, trwał od dawna. Pod koniec lat 80. NRD była niemal niewypłacalna. Zewnętrznym wyrazem rozchodzenia się dróg państwa i społeczeństwa był latem 1989 r. masowy exodus do RFN, "kraju terrorystów"; ostatni dzwonek alarmowy, by zmienić kurs. Partia miała jednak wszystko do stracenia. Toteż nadal kwitł aparatczykowski żargon, jedyna forma komunikowania się ze społeczeństwem i światem zewnętrznym.
Wolf Biermann, poeta i pieśniarz skazany w 1976 r. na banicję, krótko komentował hipokryzję funkcjonariuszy partyjnych, chętnie opowiadających antyradzieckie dowcipy: "Wieczorem rzygają nienawiścią do Rosjan, zwracając to, co w ciągu dnia musieli zeżreć we frazesach o przyjaźni".
Naszym zachodnim sąsiadom brakowało tego czynnika kultury politycznej, który stanowił ważny element mobilizacji mas w Polsce i pozostałych krajach bloku wschodniego - narodowej solidarności. Integracji nie mogła sprzyjać tradycja ogólnoniemiecka. Mało nadawała się do tego również ideologia socjalizmu. Nie było tu dobrej gleby dla opozycji. Obywateli NRD dyscyplinowało dziedzictwo pruskiego etatyzmu i paternalizmu, a pamięć represji po protestach robotniczych w 1953 r. tłumaczy brak obywatelskiej niepokory. Brakowało forum dla debaty i testowania alternatywnych dla państwa idei. Jedynym przyczółkiem w tym ateistycznym społeczeństwie okazały się kościoły ewangelickie, gdzie schronienie znalazły ekologiczne i pacyfistyczne subkultury.
Trudno o wskazanie przełomowego momentu, w którym ludzie między Łabą i Odrą przestali się bać i kiedy obywatelską pełnoletność uzyskała społeczność, którą Biermann definiował jako "utrzymywane w niepełnoletności dzieci domu wychowawczego za drutami". Ci, którzy dotąd nie odwrócili się od państwa, a nie godzili się na życie w kłamstwie, przychodzili na nabożeństwa pokojowe do kościoła Mikołaja w Lipsku.
Tradycja ruchów pokojowych w Saksonii jest długa. Już w 1982 r. atomowe dozbrojenie w Europie wywołało debatę i protesty. Hasłem dla nabożeństw i spotkań intelektualistów był m.in. "pokój dla środowiska", "dla Trzeciego Świata", "dla społeczeństwa". Ks. Christoph Wonneberger, który od 1986 r. koordynował nabożeństwa pokojowe, mówił, że pełniły one funkcję łącznika między życiem prywatnym i publicznym. Wychodziły poza sferę teologiczną, szukając powiązań z aktualnym życiem politycznym. Z inicjatywy ks. Christiana Führera Nikolaikirche został "otwarty dla wszystkich". Wraz z modlitwą, kazaniem, błogosławieństwem tworzyło się nowe forum, suwerenna wspólnota myśli.
Tu, w centrum miasta fabryk i międzynarodowych targów, spotkało się 15 stycznia 1989 r. około 500 osób. Członkowie Inicjatywy Demokratycznej Odnowy Społeczeństwa rozrzucali ulotki, w których domagali się wolności słowa i zgromadzeń. Podczas wyborów komunalnych 7 maja opozycyjne grupy wykazały po raz pierwszy, że wyniki są fałszowane. Przeciw "feudalnemu socjalizmowi" kierował się protest gromadzących się w ewangelickim kościele Getsemani w Berlinie-Pankow artystów i pisarzy. Napis u wejścia do świątyni: "Czuwajcie i módlcie się", był jednocześnie apelem do społeczeństwa, by zaczęło mówić własnym głosem i otworzyło się na dialog.
Mimo obaw przed "chińskim rozwiązaniem" miesiąc między 9 października a 9 listopada 1989 r. wypełniły demonstracje (tajna policja Stasi naliczyła ich 130), które zmieniły oblicze Niemiec. Opozycja rodziła się w marszu. Ruch wychodził z kościołów na ulice, tężał i przybierał na sile: 9 października w Lipsku na ulice wyszło 70 tys. ludzi, a 23 października - 250 tys. 4 listopada w Berlinie na Alexanderplatz zgromadził się ponadpółmilionowy tłum.
Friedrich Dickel, szef MSW, w rozmowie z szefem lipskiej policji nie ukrywał, jakie rozwiązanie byłoby najlepsze: "Strzelać, drodzy towarzysze, i posłać czołgi. Tak byłoby najprościej". Erich Mielke, szef służb bezpieczeństwa, meldował, że ma w szeregach opozycji swoich ludzi. Jeszcze 21 października przekonywał swoich urzędników i funkcjonariuszy: "Stoimy przed koniecznością szybkiego przestawienia naszych sił i środków oraz metod operacyjnych na procesy koncentracji wobec dokonującej się polaryzacji na odcinku wrogich związków i ugrupowań opozycyjnych". Później któryś z nich powie z żalem: "Za szybko złożyliśmy broń. Maminsynki z ruchu pokojowego rozbiegłyby się po pierwszym strzale".
Moralna odwaga obrońców praw człowieka, rozwaga i godność, z jaką upominali się o podstawowe prawa, utracenie przez system sojuszników na Wschodzie i coraz mniej przekonujący obraz wroga na Zachodzie - wszystko to wytrącało władzom wszelką broń. Żywioł ludzki i dynamika obywatelska wymusiły pospieszne zmiany personalne, które nie mogły już powstrzymać biegu historii. Kapitulacja partii przed solidarnością społeczną była nieunikniona.
Te dni uniesień i obywatelskiej aktywności uczestnicy tych wydarzeń wspominają jako "moment wielkiego piękna, kiedy ludzie inaczej się zachowywali, było widać godność na ich obliczu". Entuzjazm podzielało Bonn. Christian Graf von Krockow pospiesznie wracał 10 listopada z Warszawy wraz ze świtą kanclerza Kohla, który na wieść o upadku muru przerwał wizytę w Polsce. Pamięta sztubacką niemal atmosferę na pokładzie samolotu, kiedy ktoś w euforii powiedział: "Do diabła z Polakami, teraz wybiła nasza godzina".
Pogrzebana utopia
U kolebki każdej rewolucji, zrywu wolnościowego stoją patos i mity - w porewolucyjnej rzeczywistości pojawia się poczucie klęski i nastrój depresji. Kiedy minął miodowy miesiąc obywatelskiej wspólnoty, w Berlinie, Lipsku, Dreźnie nadeszła gorycz rozczarowania. A gdy otworzyły się bramy na Zachód, okazało się, że nie wszyscy podzielają marzenie o odnowionej, socjalistycznej utopii. Stefan Wolle, współzałożyciel Niezależnego Związku Historyków w NRD, w 1990 r. stwierdził lapidarnie: "Socjalizm utonął w coca-coli, ukamienowany gumisiami Haribo".
Masy nie chciały nowego wariantu socjalizmu. Po 9 listopada na ulicach pojawiły się nowe hasła: „Żadnych eksperymentów. Nie jesteśmy królikami doświadczalnymi”. Za obalonym murem kusiły gotowe wzorce bogactwa. Intelektualiści, liderzy ruchów opozycyjnych nie kryli niesmaku. Jeden z nich Jens Reich - współtwórca Nowego Forum, powstałego we wrześniu 1989 r. „niezależnego zrzeszenia politycznego obywateli” - komentował po latach: „Miałem wrażenie, jak gdybyśmy powiedzieli ludziom: »Dalej, ruszcie na bramę, ona jest zmurszała! «. A oni wykorzystali nas jako taran, natarli na bramę, a potem odrzucili nas bez szacunku na bok i wtargnęli do środka”.
Triumf zamienił się w nieporozumienie. Drogi obrońców praw człowieka i przeciętnych obywateli rozeszły się. Cele okazały się odmienne od zamierzonych, a nowa rzeczywistość - z innej bajki. Po sforsowaniu muru władza leżała na ulicy. Nie miał się jednak kto po nią schylić. Ani SED, ani opozycja nie były przygotowane na nową sytuację. Otwarcie wewnątrzniemieckich granic postawiło bowiem na porządku dziennym kwestię zjednoczenia Niemiec. Okrzyki tłumu: "Jesteśmy jednym narodem!", zmieniły kurs rewolucyjnego zrywu.
Obawa przed wyprzedażą "enerdowskich wartości moralnych i materialnych" przebijała ze słów pisarza Stefana Heyma: "Naród, który po dziesięcioleciach poddaństwa i ucieczek zmobilizował się i wziął los w swe ręce, przeistoczył się nagle w hordę wściekłych ludzi, którzy włażąc sobie na plecy, zmierzają do Hertie i Bilki [nazwy sieci handlowych], aby upolować trochę błyskotek. Co za twarze, co za ludożercza żądza rozgrzebywania stoisk...".
Dominowało poczucie moralnej wyższości wobec rodaków "stojących w kolejce po jałmużnę, którą stratedzy zimnej wojny, używając psychologicznego podstępu, sprytnie nazwali pieniędzmi powitalnymi". Apel pisarzy, artystów i ludzi Kościoła z 26 listopada "Za nasz kraj", który wyrażał wiarę w obronę własnego państwa - "Jeszcze mamy szansę rozwinąć w warunkach równoprawnego sąsiedztwa ze wszystkimi państwami Europy socjalistyczną alternatywę Republiki Federalnej" - pozostał wołaniem na puszczy.
Gdy zniknął wspólny wróg, nastąpiła szybka polaryzacja. Już 4 grudnia podczas demonstracji w Lipsku naprzeciw siebie stanęli zwolennicy i przeciwnicy zjednoczenia; nie nowe hasła, lecz wzajemnie wymieniane inwektywy - "czerwoni" i "naziści" - wyrażały nowy radykalizm.
Dezorientacja i poczucie utraty bezpieczeństwa owładnęły społeczeństwem, gdy do opinii publicznej dotarła prawda o skali nadużyć komunistycznej władzy i katastrofalnym stanie gospodarki. Od 1 do 20 listopada kraj opuściło ponad 100 tys. osób. Kto miał dalej utrzymywać bankruta?
W tej sytuacji do akcji wkroczyła RFN, a kanclerz Kohl ogłosił dziesięciopunktowy plan zjednoczenia Niemiec. Jednak to, co zachodni Niemcy uznali za wielki i nieoczekiwany prezent, nie było przedmiotem marzeń głównych aktorów rewolucji. Jak pisze Bronisław Baczko, wielki znawca rewolucyjnej metafizyki: "Rewolucja chce w krótkim czasie osiągnąć cele nieograniczone i wprowadzić sprawiedliwość, zapewnić społeczeństwu szczęście, ustanowić równość, pozwolić zatriumfować dobru i cnocie".
Tymczasem nic po 9 listopada nie było w NRD jednoznaczne, a "genetyczne defekty" rewolucji dawały znać o sobie na każdym kroku. Idealiści enerdowskiej "wiosny ludów" chcieli m.in. wschodnioniemieckiej pierestrojki, ujawnienia prawdy o życiu w kłamstwie. Nie byli jednak w stanie stworzyć racjonalnej alternatywy dla gospodarki rynkowej. "Trzecia droga" była szyldem bez pokrycia. Ani zwolennicy reform w SED, ani obrońcy praw człowieka nie byli przygotowani organizacyjnie i programowo do budowania nowego społeczeństwa. Brakowało również programu i strategii odnowy NRD. Ujawnił się deficyt przywództwa.
W tej sytuacji zwycięstwo konserwatywnego, zdominowanego przez chadecję Aliansu dla Niemiec w pierwszych wolnych wyborach do enerdowskiej jeszcze Izby Ludowej (48 proc.) wyznaczyło nowy już rozdział w dziejach Niemiec, w których nie data obalenia muru, lecz o rok późniejsza data zjednoczenia stała się nowym świętem narodowym.
Niemieckie życie po życiu
Tylko do 2000 r. ukazało się w nowej RFN ponad 3 tys. książek na temat NRD. Każda dziedzina życia w państwie, które miało stanowić lepszą, socjalistyczną odmianę Niemiec, została teoretycznie i empirycznie przenicowana. Analizowanie mechanizmów funkcjonowania systemu i wszelkich absurdów życia w NRD było jednym z działań, które zepchnęło obywateli nowych landów federacji do defensywy. Rozliczenie państwa okazało się o wiele łatwiejsze niż osądzenie ludzi. Bo choć najmniejszą kradzież w supermarkecie trzeba zgłosić policji, to kogo i jak rozliczyć z ograbienia narodu z 40 lat wolności?
Bilansu minionych 20 lat jednoczenia Niemiec nie da się dokonać wyłącznie w euro. Jest on skomplikowaną mozaiką osiągnięć i porażek, demonizacji i bagatelizacji ojczyzny 16 mln Niemców. Dla jednych NRD to jedno wielkie więzienie, „przypis do historii Niemiec”. Inni kierują się zasadą de mortuis aut bene aut nihil - o zmarłych tylko dobrze. Stopniowo następuje pośmiertne wygładzanie kantów. NRD pięknieje we wspomnieniach. Nostalgia za minionym światem nie oznacza jednak odrzucenia demokracji.
Pośrodku są tacy jak obrońca praw człowieka Gerd Poppe: "Nie byliśmy narodem opozycjonistów, ale też nie donosicieli". Nie tylko główni aktorzy rewolucji zastanawiają się dzisiaj: czy zachodnie społeczeństwo, do którego poziomu przyszło wyrównywać własne standardy życia, jest ideałem? Czy nasze życie nie było nic warte? Ile populizmu jest w broszurach PDS, następczyni SED, w których oskarża zachodnich Niemców o dyskwalifikację przeszłości NRD, "butne upokarzanie milionów ludzi, którzy tamtym życiem żyli" i "negowanie dziesięcioleci ciężkiej pracy"?
Kiedy zawalił się ciasny, ale własny świat i skończyło się ciepłe bezpieczeństwo zimnej wojny, wyłoniły się nowe linie konfliktu. Wraz z końcem NRD jej obywatele musieli zdefiniować się wobec nowej rzeczywistości. Z dnia na dzień znaleźli się w międzyprzestrzeni; musieli opuścić starą enerdowską ojczyznę, a jeszcze nie zamieszkali w nowej. Skończył się dla nich strach przed Stasi, ale natychmiast pojawił się lęk przed bezrobociem. Kilkanaście lat po zwycięskiej rewolucji nowe demonstracje skierowane były przeciw reformom rynku pracy.
W XXI wieku zdecydowana większość byłych mieszkańców NRD czuje się obywatelami RFN, ale 70 proc. uważa, że dla mieszkańców zachodnich landów są obcy.
Od stycznia 1990 r. mur berliński zmienił funkcję; jego fragmenty stały się ozdobą dla licznych kolekcjonerów. Przemysłowiec z Zurychu zapłacił na aukcji za 11 kawałków pomalowanego betonu 1,3 mln franków. Szybko uporano się z usunięciem 106 km muru, 127,5 km płotów i 302 wież obserwacyjnych. O wiele trudniej przyszło uporanie się z tragiczną spuścizną muru. Za chęć życia w wolnym świecie płacono bowiem latami więzienia, kalectwem i śmiercią. Przy próbie sforsowania wewnątrzniemieckiej granicy straciło życie ponad 900 osób (ponad 130 przy próbie przekroczenia muru). W samym tylko 1989 r. podczas ucieczki przez Bałtyk zginęło 21 młodych ludzi. Jeszcze 30 października 1989 r. utonął w Odrze mężczyzna, który chciał przedostać się do ambasady RFN w Warszawie.
My, powstający z ruin
Przemiana obywateli NRD w obywateli RFN to długi proces. Mimo ceny, jaką przyszło w latach transformacji zapłacić, Niemcy mają prawo ogrzewać się przy ogniu pamięci o rewolucji, która pozwoliła im przezwyciężyć historyczny fatalizm daty 9 listopada. Po puczu hitlerowskim w 1923 r. i nocy kryształowej w 1938 r. rewolucja listopadowa 1989 r. pozwoliła im znaleźć pozytywny materiał, by zbudować nową tożsamość.
Zjednoczenie Niemiec dokonało się dzięki odwadze wschodnioniemieckich opozycjonistów w warunkach demokracji i akceptacji międzynarodowej. Jak zauważył historyk François Furet, "narody Wschodu pozwoliły nam przeżyć zwycięstwo wieku XVIII nad XX", wieku rozumu nad wiekiem totalitaryzmów. Zaistniała więc szansa, aby ziściły się słowa hymnu państwowego NRD, który przestano śpiewać wraz z usunięciem z tekstu konstytucji NRD w 1974 r. pojęcia "Niemcy": "Pozwól nam, powstającym z ruin,/ Zwróconym ku przyszłości,/ Służyć dobrej sprawie,/ Niemcom, zjednoczonej Ojczyźnie".
Pokojowa rewolucja obywatelska w NRD była możliwa dzięki ruchom wolnościowym w Europie Środkowo-Wschodniej. Przełomy, jakie dokonały się wraz zakończeniem wojny, utworzeniem dwóch państw niemieckich oraz zjednoczeniem są dla niemieckiego społeczeństwa bogatym materiałem do refleksji. Może on stanowić ważne przesłanie dla niemieckiej kultury pamięci.
Po 1945 r. nikt po drugiej stronie granicy na Odrze i Nysie nie mógł być dłużej niewolnikiem przekonania, że rozkaz to rozkaz. Po 1989 r. nikt nie ma prawa wątpić w sens demokratycznych przemian, europejskiej solidarności i nadziei.
*prof. Anna Wolff-Powęska - historyk idei, pracuje na Wydziale Nauk Politycznych i Dziennikarstwa UAM w Poznaniu. Autorka wielu prac poświęconych historii Niemiec i stosunków polsko-niemieckich, m.in.: „Doktryna geopolityki w Niemczech” (1979), „Niemiecka myśl polityczna wieku oświecenia” (1988), „A bliźniego swego... Kościoły w Niemczech wobec »problemu żydowskiego «” (2003), „Między Renem a Bugiem w Europie” (2004)