WISHBONE ASH, JIMMY BOWSKILL Warszawa 16.02.2010
Katalog znalezionych hasełArchiwum
- Moje najwiÄksze skarby i opowieĹci prosto z mojego
- [30.12.2009.-2.01.2010.]Łeba Party Camp 2009@Euphoria-Łeba
- 05.05.2010 - prezentacja programu STATISTICA
- 03.03.2010 - Uroczyste posiedzenie Senatu UG
- [31.12.2009.]I Love New Year 2009/2010@Hala Stulecia,Wrocław
- 2009.07.06, Rekrutacja I rok SD 2009/2010
- 2009.07.25, zamieszczenie listy kandydatów na 2009/2010
- 2009.09.29, Inauguracja Roku Akademickiego 2009/2010
- [19.04.2010.]We Love Trance 118:Dream Trance Guestmix
- [10.01.2010] wally_lopez-special_residents_maxima_fm-sat +44
- [22.01.2010.]Antoine&MC Roby Rob@Pomarańcza-Bielsko Biał
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- odbijak.htw.pl
Moje najwiÄksze skarby i opowieĹci prosto z mojego
Kto powiedział, że w poszukiwaniu emocji w muzyce wciąż musimy pędzić za nowym i nieznanym? Przecież żeby je znaleźć wystarczy czasami trochę cofnąć czas. Do starych, dobrych i poczciwych, najpiękniejszych dla rocka, lat siedemdziesiątych…
Taki powrót do przeszłości zafundowała nam w miniony wtorek legenda tamtych lat – Wishbone Ash. Legenda, która już ponad czterdzieści lat tuła się po koncertowych scenach i, co najpiękniejsze, w dalszym ciągu wywołuje wzruszenia.
Powie ktoś, że to już nie to. Że to tylko Andy Powell i „dostawki”, albo że to odgrzewany, mocno już przypalony kotlet. Może i coś w tych złośliwostkach jest, warto byłoby jednak, przed ich wypowiedzeniem, pojawić się w warszawskiej Proximie i posłuchać jednego z ich koncertów w ramach „40th Anniversary Tour 2010”.
Zanim jednak gwiazda wieczoru pojawiła się na scenie, punktualnie o 20 zameldował się na niej Jimmy Bowskill Band, czyli trio pod dowództwem gitarzysty i wokalisty… Jimmiego Bowskilla. On i towarzyszący mu basista, Wayne Deadder oraz perkusista, Dan Neill dokładnie na trzy kwadranse wypełnili klub rasowym, soczystym, amerykańskim blues rockiem. Kanadyjczycy ubrani we flanelowe, kraciaste koszule, zagrali go z jajem i odpowiednim feelingiem, wcale nie nużąc i jednocześnie dobrze rozgrzewając przybyłych.
Ci, na których wszyscy czekali wyszli po półgodzinnej przerwie. To doprawdy fenomen. Wishbone Ash nie był w naszym kraju po raz pierwszy. Ba, całkiem niedawno artyści zagrali niebiletowany, plenerowy koncert w stolicy tuż pod Pałacem Kultury, a mimo to Proxima pękała w szwach! Dominowały naturalnie pokolenia sześćdziesięcio-, pięćdziesięcio- i czterdziestolatków. Tych młodszych jednak też nie brakowało. Przyszli z dziadkami i babciami? Być może. Fajnie z pewnością, że mamy coraz bardziej rozrywkowych dziadków (długo będę pamiętał panią, tańczącą przez niemalże cały koncert na podwyższeniu tuż pod ścianą – pełen szacunek!!)
Tymczasem kwartet zaczął, zgodnie z hitchcockowską zasadą, od trzęsienia ziemi. Bo na pierwszy ogień poszedł „Pielgrzym” i już wiadomo było, że będzie pięknie. Co prawda chwilę po nim artyści zagrali świeży „Driving A Wedge” z ostatniego studyjnego albumu „The Power Of Eternity”, jednak zaraz potem przywalili z grubej rury trzema cudeńkami z niezapomnianego „Argusa”. „Sometime World”, “The King Will Come” i “Throw Down The Sword” wybrzmiały niemalże jak przed 37 laty! Harmonie wokalne, choć tworzone tym razem przez spółkę Andy Powell – Bob Skeat i te gitarowe, prezentowane przez tandem Andy Powell - Mudy Manninen, wywoływały ciarki na plecach i kręciły łezkę w niejednym oku. A tak na marginesie – jeśli ktoś myśli, że wspomniany Powell, jedyny muzyk oryginalnego składu Wishbone Ash, otoczył się niedoświadczonymi młokosami, jest w błędzie. Fakt, za zestawem perkusyjnym bębnił młodziutki Joe Crabtree (wszystkim fanom Pendragonu znany z pewnością z DVD „And Now Everybody To The Stage” i koncertowej wizyty z grupą w naszym kraju), jednak basista Bob Skeat i gitarzysta Mudy Manninen ani na jotę nie ustępowali pokoleniowo liderowi (bez urazy, ale Manninen, ze swoim wyglądem mocno podniszczonego rockowca wyglądał tak, jakby to był jego ostatni koncert przed… zasłużoną emeryturą). Po argusowym secie poleciała jeszcze jedna perła – „Lady Jay” z „There’s The Rub” i… kwartet postanowił dać szansę nieco młodszym kawałkom z mniej cenionych krążków. Pojawiły się rzeczy z “Front Page News”, ”No Smoke Without Fire”, “Twin Barrels Burning” i choćby “Just Testing”. Myślicie, że schłodziły atmosferę? Absolutnie nie! A ta osiągnęła apogeum, gdy na koniec zasadniczej części wybrzmiał magiczny, wydłużony do kwadransa (!!!) “Phoenix”. Niesamowicie wyglądała w nim kanonada dwóch rozpędzonych gitar w towarzystwie płonącego ognia, prezentowanego na dwóch dużych ekranach telewizyjnych. Autentycznie szczytowy moment koncertu!
Ściana braw szybko wywołała muzyków ponownie na scenę, a ci pojechali jeszcze doskonale znanymi hitami w postaci „Blowin Free” z „Argusa” i „Jail Bait” z „Piligrimage”. Po nich entuzjazm był jeszcze większy, lecz niestety punktualnie o 23 skutecznie stłumiły go światła i płynąca z głośników muzyka. Trochę szkoda, bo ta godzina i trzy kwadranse z ich muzyką, upłynęły zdecydowanie za szybko. A do tego nie wybrzmiały jeszcze „Persefona” i „Everybody Needs A Friend”. Cóż, kto nie był, niech żałuje.
setlista:
Pilgrim
Driving A Wedge
Sometime World
The King Will Come
Throw Down The Sword
Lady Jay
Front Page News
The Way Of The World
Engine Overheat
Living Proof
Reason To Believe
Phoenix
Blowin Free
Jail Bait
Mariusz Danielak -artrock.pl