Ciemna strona futbolu
Katalog znalezionych hasełArchiwum
- Moje najwiÄksze skarby i opowieĹci prosto z mojego
- www.zoom-city.cba.pl | Strona klanu S+NS
- www.emulek.com.pl - strona zamknieta ?
- E36 Błotnik prawy sedan (strona pasażera)
- Strona tajlandzkiej poczty - ściana płaczu
- Strona chińska Sea-gulla
- Strona audi.pl - wpadka...
- Strona boscha z czesciami i odpowiednikami..
- @squad rekrutuje(strona+serwer)
- Strona o zmianach czasu
- strona naszego koła
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- alwayshope.xlx.pl
Moje najwiÄksze skarby i opowieĹci prosto z mojego

"Chciałem tylko odczuwać radość z futbolu. Dla mnie okulary od Gucciego i t-shirty od Prady nie miały żadnego znaczenia. W kulminacyjnym punkcie kariery siedziałem w swoim apartamencie w Berlinie i myślałem: wszyscy w Niemczech znają twoje nazwisko, wszedłeś na szczyt, a na zewnątrz stoi nowy mercedes. Czy to jest właśnie to? Czy poza tym już nic nie istnieje? Byłem taki nieszczęśliwy. Kiedy dawałem ludziom autografy, to próbowałem, żeby każdy z nich był czymś osobistym. Ale oni po chwili pytali: 'A jaki masz samochód? A ile zarabiasz?'. To wpędzało mnie w depresję" - tak w wywiadzie dla dziennika "Die Welt" były gwiazdor reprezentacji Niemiec i Bayernu Monachium Sebastian Deisler wspominał tłuste lata swojej kariery. Były - to brzmi dziwnie, bo dziś ma 29 lat. Karierę skończył dwa lata temu. Powód? Depresja i przewlekłe kontuzje.

Strachy i lęki, które zaprowadziły Roberta Enkego do samobójczej śmierci przez ostatnie tygodnie były w Niemczech i nie tylko tam tematem numer jeden do dyskusji. Piłkarz zabił się w spektakularny sposób. Pociąg relacji Hanower - Brema, który zmiótł go z torów, pędził 160 km/h. To ma znamiona manifestacji, jakby człowiek chciał rozpaczliwie zwrócić uwagę na problem depresji. Poważniejszy niż wszystkim nam się wydaje. Ale w futbolu to nie jest pierwszy taki przypadek. Christian Vieri, Gianluigi Buffon, Gianluca Pessotto, Louis Saha, Adriano, Ronaldinho, wspomniany Deisler - przed Enke było ich wielu. Również w Polsce.

Adam Ledwoń, były reprezentant Polski, podczas Euro 2008 powiedział w wywiadzie: "Jak z nimi nie wygramy (z Austrią - przyp. red.), to się normalnie powieszę. Napiszcie, że będę dyndał na jakiejś latarni w Klagenfurcie". Słowa dotrzymał - dwa dni później, powiesił się w domu, a jego żona przyznała, że były reprezentant naszego kraju miał od dawna problemy natury psychicznej. Igor Sypniewski, także były kadrowicz i piłkarz Panathinaikosu Ateny, popadł w alkoholizm, chlał na umór najohydniejsze trunki i wywoływał karczemne awantury, dręczył matkę, a najgłębsze stany depresji nie były mu obce. Skończył w więzieniu.

Kto jeszcze?
Jeszcze nie umilkły echa śmierci Enkego, a już nie brakuje takich, którzy zdobyli się na chwilę refleksji. Gwiazda reprezentacji Argentyny i Manchesteru City Carlos Tevez zszokował wszystkich słowami: - Jestem zmęczony futbolem, naprawdę zmęczony. Chcę móc się nacieszyć rodziną, przystopować i mieć w życiu trochę spokoju. I tak już dużo wygrałem. Jestem wykończony…
Nawet jeśli Argentyńczyk zostawił sobie furtkę, mówiąc, że zrobi tak w przypadku, gdy jego drużyna narodowa zdobędzie tytuł mistrza świata - co przy obecnej formie drużyny Diego Maradony jest mało prawdopodobne - to i tak słowa 25-letniego, zdrowego, wydawać by się mogło szczęśliwego, bogatego człowieka, rodzą wątpliwości.
Śmierć Enkego, bramkarza, który miał być numerem jeden w kadrze Joachima Loewa w czasie przyszłorocznych mistrzostw świata, zmusza do dyskusji. I co ciekawe nie brakuje chętnych, by wziąć w niej udział. Bo teraz jest może łatwiej, bo ludzie nie będą tak piętnować tych, którzy przyznają się, że z depresją mieli cokolwiek wspólnego.

Brazylijczyk Adriano, były napastnik Interu Mediolan, a dziś piłkarz Flamengo Rio de Janeiro, tuż po samobójstwie Niemca przyznał na łamach włoskiego dziennika "La Repubblica": - Depresja to wielka plaga, która niszczy dzisiejszy zawodowy sport. Nie możemy tego ciągle ukrywać. Sam znam wielu zawodników, którzy nie umieją poradzić sobie z tą chorobą. Sam przez to przechodziłem, w 2004 roku, gdy umarł mój ojciec. Nie potrafiłem się z tym pogodzić, miałem problemy z alkoholem. Uciekałem z Mediolanu do Rio, bo nie potrafiłem znieść krytyki, którą atakowano mnie we Włoszech. W domu, w Brazylii miałem rodzinę, bliskich, przyjaciół - wszystkich wokół siebie. Tyle, że okazji do balangowania, alkoholowych pokus było jeszcze więcej. To co spotkało Roberta, mogło równie dobrze przydarzyć się mnie. Sądziłem, że ucieczka w picie to najlepsza metoda, bo wtedy nie musiałem zastanawiać się nad swoimi obowiązkami. Miałem też myśli samobójcze.

Samobójstwo Enkego poruszyło całe sportowe środowisko. Portugalski trener Jose Mourinho, który przez krótki czas pracował z tym golkiperem, stwierdził: - To był człowiek z ambicjami, by osiągać sukcesy w życiu prywatnym i zawodowym. Dlatego jestem zszokowany wiadomością o jego śmierci...

Skoczek narciarski Sven Hannawald, który wcześniej wiele razy walczył z depresją, miał nawet myśli samobójcze, kilka dni po śmierci bramkarza zgłosił się ponownie do terapeuty. - Przypadek Enkego pokazuje, jak może zakończyć się depresja - stwierdził Hannawald.

Ludzie różnie reagują na stresowe sytuacje. Taki Deisler od momentu odejścia ze świata futbolu, poczuł ulgę, zaczął wreszcie żyć tak jak chciał. - I nie tęsknię za piłką - przyznaje były ulubieniec fanów Bayernu.
Hannawald, który w czasie regularnych sezonów często walczył z anoreksją, czasami nadal czuje się źle.
- Mojego przypadku nie można porównać w skali jeden do jednego z tym Roberta Enkego. Problemem jest to, że bardzo trudno stwierdzić samemu, kiedy zaczyna się poważna choroba, a kiedy ma się tylko zły nastrój - twierdzi Hannawald.
Wielu ludzi sukcesu, nie tylko ze świata sportu, ale również show biznesu, prowadzi samotne życie. Mecze, zgrupowania, dziesiątki dni spędzanych poza domem, sprawiają, że nawet jeśli gwiazdy mają rodziny, w trudnych chwilach mogą liczyć na ich wsparcie jedynie przez telefon czy internet. Niby mają wszystko, a czasem czują się, jakby nie mieli niczego.

Tabletki i spaliny
Co to właściwie jest, ta depresja? Ludzie często mówią: "mam doła, mam deprechę", ot tak, kiedy dopada ich zły nastrój. Ale do prawdziwej, pełnej formy tej choroby od zwykłego kiepskiego samopoczucia jest daleko. W Polsce to wciąż temat tabu, a ci którzy chodzą do psychoterapeuty, przez wiele osób ze swojego otoczenia traktowani są jak wariaci. Pomyślcie, skoro anonimowa osoba, dajmy na to pan Janek z Łomży, boi się przyznać do tego, że w jego głowie, a co za tym idzie ciele, zachodzą dziwne zmiany, których nie rozumie, to co ma powiedzieć piłkarz, którego zna cały kraj?
Depresja to jest, była i będzie choroba szczególnie dotykająca sportowców. - Depresja była alarmem dla mojego ciała. Mówiła, że muszę coś zrobić, coś zmienić. Kiedy postanawiasz skończyć karierę, pojawia się poczucie pustki. Wtedy ważna jest rodzina. Kiedy tylko pojawiają się pierwsze sygnały, że dzieje się coś złego, musisz iść z tym do lekarza. Posłuchać go, nawet jeśli to ma wpłynąć na twoją dalszą karierę, czy sławę - opowiadał Hannawald.
Andrzej Czyżniewski, dziś dyrektor sportowy Arki Gdynia, a przed laty sędzia i trener, wie doskonale, co mogło dziać się w głowie Enkego. Kilkanaście miesięcy temu chciał popełnić samobójstwo. Pojechał na parking w lesie, gdzie środki nasenne połączone ze spalinami samochodowymi miały uwolnić go od depresji. Dzisiaj Czyżniewski, po intensywnym leczeniu, jest innym człowiekiem.
- Skąd się to bierze? To sposób życia, presja dnia codziennego, obawa przed utratą tego, co się ma, sprawiają, że pędzimy, że nie mamy czasu, żeby nabrać oddechu, dystansu do życia. Do tego stopnia, że młodzi ludzie nawet nie wiedzą, jak bardzo mogą być chorzy. A depresja to jest dziwna choroba - niby niegroźna, a jednak może być śmiertelna - opowiada nam i dodaje: - Statystyki mówią, że wkrótce depresja będzie drugą chorobą na świecie, najbardziej doskwierającą ludziom. Kiedy opowiadałem o tym, co mnie spotkało, robiłem to dlatego, że chciałem pokazać, iż warto o tym mówić. Wielu ludzi, którzy byli ze mną w terapii, wstydziło się mówić o sobie. Trzeba to nagłośnić. Tak dużo osób chodzi z tą chorobą i nie szuka nawet pomocy, bo bardzo cienka jest granica pomiędzy złym samopoczuciem a depresją, dlatego tak ważne jest rozpoznanie. Pomyślałem w ten sposób: to, że nie mam zahamowań, może pozwoli otworzyć się innym ludziom. Wiele osób i to znanych publicznie, dzwoniło do mnie po tamtym wyznaniu i mówiło: "Dziękuję, dał mi pan wiarę, mam ten sam problem". Po coś ten mój przypadek jednak był.
Czyżniewski zgadza się, że samobójstwo bramkarza Hannoveru to skrajność. Ostateczność, niemiarodajna, bo ilu piłkarzom zmarła dwuletnia córeczka? Którzy z nich wiedzą, co czuł i przeżywał Enke? Jak znaleźć płaszczyznę, na której porównać można cierpienia, jakich doznawał Deisler z mękami golkipera reprezentacji Niemiec? - Taki Enke miał wszystko. Pieniądze, popularność, ogólnie powinien być zadowolony z życia. Ale to tylko powłoka, maska - twierdzi Czyżniewski i ma stuprocentową rację.
Bo tak najczęściej jest. Znajomi pytają chorego: "Ty i depresja? A dlaczego? Przecież masz wszystko". A to nie chodzi o "wszystko" widziane na zewnątrz, ale o to, co dzieje się z człowiekiem w środku. Żona Enkego mówiła przecież, że bramkarz zupełnie inaczej zachowywał się w domu, a inaczej na zewnątrz - na boisku, w szatni i wśród kolegów.
Teresa Enke jest dzisiaj w Niemczech stawiana za wzór kobiety. Nie mówi o mężu źle, nie ma do niego żalu, choć przecież mogłaby. Straciła najpierw córeczkę, a potem ukochanego mężczyznę. Została z adoptowanym dzieckiem sama. Z otwartą przyłbicą przyjęła jednak te straszne wydarzenia. Pojawiała się na konferencjach prasowych, tłumaczyła cierpliwie dziennikarzom, co działo się z mężem, odpowiadała dziesiątki razy na te same pytania. Nie musiała, mogła się zaszyć w domu i nie wychodzić. Nie ma jednak wątpliwości, że i ona będzie najprawdopodobniej potrzebowała pomocy psychologa. Strata męża, a wcześniej córki, która zmarła w wieku dwóch lat, to pewnie zbyt duży ciężar, żeby udźwignąć go samemu.

Zwłaszcza jeśli ma się odwiedzać grób, gdzie wspólnie spoczywają dwie ukochane osoby - to nie pozwoli zapomnieć o traumach z przeszłości.
- Bez żony już by mnie nie było, to ona mi pomogła, ona o mnie walczyła. To jej w olbrzymim stopniu zawdzięczam, że jestem dziś zdrowym człowiekiem. Wiem, czego nie robić, którymi drogami nie podążać - przekonuje Czyżniewski. - Depresja, nie tylko u nas, jest problemem, w sensie postrzegania jej przez otoczenie. Najczęściej kontakt z psychiatrą traktowany jest przez naszych znajomych i bliskich z pobłażaniem, z ironią. Enke obawiał się pewnie, jak zostanie odebrany przez otoczenie. Często osoba, która nie rozpoznaje własnych emocji, nie poznaje także podstawowych problemów, które ją dręczą. A to wszystko narasta i narasta. Następuje zachwianie równowagi biochemicznej. Ja też to miałem. Wielu moich znajomych nie przypuszczało, co się ze mną dzieje, bo miałem taką samokontrolę, że nie dawałem nic po sobie poznać. Skupiony byłem tylko na kolejnym zadaniu, ale z czasem było coraz trudniej, zaczęło boleć, bo depresja to piekło za życia, bolesna choroba, a ból jest tak ogromny, że człowiek szuka ostatecznych rozwiązań. Mnie zaprowadziło to na parking…

Żona, przyjaciele, ojciec czy matka mogą wspierać i to na pewno jest pomocne, ale przypadek Enkego jest o tyle odosobniony, że ojciec piłkarza był psychologiem sportu! Doskonale zdawał sobie sprawę, co trapiło syna. Dirk Enke wiedział, gdzie kryją się słabości syna. Depresja także nie była dla niego tajemnicą. Robert leczył ją przez sześć lat, a inklinacje do stanów depresyjnych miał praktycznie od dzieciństwa. Bramkarz często grywał ze starszymi od siebie, w takich sytuacjach obawiał się, że zawiedzie, że nie nadąży.

- On nie miał wiary w siebie. Utknął w pułapce, którą była jego własna ambicja - stwierdził po śmierci syna Dirk Enke. Pewnie zastanawiacie się, dlaczego nie pomógł synowi? Czemu nie mógł go leczyć, skoro wiedział? Bo takie są kanony psychoterapii - zbyt bliska relacja sprawiłaby, że leczenie się nie powiedzie.
- Robert miał ataki, w krytycznych fazach odczuwał silny lęk przed tym, że piłka wpadnie do jego bramki, nie chciał chodzić na treningi, nie mógł nawet sobie wyobrazić, że staje między słupkami. Któregoś dnia spytał, czy byłbym zły, gdyby zrezygnował z gry w piłkę. Odpowiedziałem: Robert, to nie jest najważniejsza rzecz na świecie - opowiadał tata piłkarza na łamach "Der Spiegel".

Piłkarz wrażliwy ma gorzej
W obliczu depresji, tak jak w starciu z nowotworami i innymi ciężkimi chorobami, nie ma wybranych. Mądrych i głupich. Bogatych i biednych. Jeśli patrzymy na futbol tylko kierując się optyką: "dwudziestu dwóch facetów kopie piłkę", nie dostrzegamy, że piłkarze, nawet ci najlepsi (często oni!) to ludzie, którzy mogą znajdować się pod taką samą presją jak menedżerowie wielkich korporacji, że mają stawiane cele dużo wyższe niż dyrektor banku czy szef sieci hoteli.
Artur Wichniarek, napastnik Herthy Berlin, który od lat występuje w Niemczech, słusznie zauważa: - Życie jest brutalne. Nie każdy piłkarz radzi sobie z wielkim stresem, świat coraz więcej wymaga - nie tylko od nas, grających w wielkich klubach, pod dużą presją. Od wszystkich. Pędzi do przodu i my za tym przestajemy nadążać. Możemy zatrudnić psychologów. W klubach, w reprezentacjach, od juniora prowadzić piłkarzy za rękę. Ale to nic nie da. To jest sytuacja, której nie da się rozwiązać. Nie każdy umie przecież otworzyć się przed obcą osobą.
Wichniarek radził sobie ze wszystkimi wzlotami i upadkami, bo po pierwsze - ma mocny charakter. Zawsze wierzył w swoje umiejętności, był pewny siebie i to pomagało mu na boisku. - Mogłem też liczyć na rodzinę. Wiedziałem, że jak coś się wali w piłce, to w domu czeka na mnie żona i dzieci. Nie przenosiłem tych problemów, kiedy przekraczałem próg domu, potrafiłem się odciąć, ale nie każdy tak umie - podkreśla napastnik Herthy.
Słowa Wichniarka, czy Deislera dowodzą, że piłkarz wrażliwy istnieje, choć on sam do swoich przeżyć i lęków nie dorabiał wielkich ideologii. O ile Enke - co było nawet udowodnione przez lekarzy - odczuwał lęk przed porażką, o tyle Deisler po prostu czuł pustkę. Piłkarz wrażliwy ma generalnie gorzej. Tak zwana inteligencja emocjonalna pomaga w wielu sytuacjach, ale w innych staje się przekleństwem. W największym uproszczeniu: ludzie o takiej konstrukcji psychicznej bardziej wszystko przeżywają.
Czyli w przełożeniu na sport - bardziej obawiają się porażek, źle radzą sobie z byciem ocenianym, a są przecież notorycznie pod lupą innych, a także mają kiepski kontakt z kolegami z szatni, nie otwierają się tak łatwo, kiedy mają problem. Duszą go w sobie, bo bywają najczęściej introwertykami. Jak Enke.

Słowem, które pojawiało się w niemieckich mediach najczęściej, gdy już tragedia Enkego została przemielona przez wszystkie serwisy telewizyjne i internetowe, było "WARUM"? Dlaczego? Psychologowie, socjologowie, dziennikarze i politycy, szukając odpowiedzi, cały czas kręcili się wokół kilku słów. "Presja", "wynik", "stres", "wyzwania".
- I nic w tym dziwnego. Dziś w życiu sportowca-profesjonalisty, każdy dzień to wielkie wyzwanie. To nie są tylko - jak się wielu wydaje - ładne modelki, szybkie samochody i wielkie kontrakty. Fura i komóra. To także pytania: czy jutro kontuzja nie przerwie mojej kariery? Czy przedłużą ze mną kontrakt? Jak myślicie, skąd piłkarze zawodowi tak często uciekają w hazard, alkohol? - pyta retorycznie Czyżniewski. Sam twierdzi, że to bezpośrednie otoczenie może działać jak parasol ochronny, zauważać sygnały i wtedy szybko reagować. - Piłkarze nie przychodzą do mnie, ale nabyłem umiejętność, która pozwala mi ocenić, czy ktoś ma takie problemy. Tacy ludzie są charakterystyczni - oni nie chodzą, oni przemykają. Nie mają ognia w oczach, mina marsowa, sylwetka przygarbiona. Tak jak widać, że człowiek zdrowieje, po twarzy, tak można zobaczyć, że ktoś robi się chory - mówi.

Oczekiwali, że zbawię kraj
Depresja w sporcie to nie jest niemiecka specjalność. W Anglii na umór pił Tony Adams, legenda Arsenalu Londyn. Paul Gascoigne, który w szczycie swojej kariery tak bardzo się pogubił, że do dziś nie potrafi się odnaleźć. Paul Merson - kolejny depresyjny alkoholik z Arsenalu. Inny enfant terrible angielskiej piłki Stan Collymore wywoływał raczej uśmiech politowania, był pożywką dla mas, dodatkiem do śniadania, kiedy czytało się o kolejnych jego ekscesach w tabloidach, niż człowiekiem, nad losem którego ktokolwiek się zastanawiał. Pił, uderzył swoją dziewczynę, uprawiał seks z nieznajomymi na parkingach samochodowych, co w podziemiu seksualnym i obiegowym języku internetu występowało pod nazwą "dogging". Zrobił to kilkanaście razy, a potem przepraszał żonę i bliskich, że tak upokorzył ich i siebie. W końcu przystopował. - Nie jestem złym człowiekiem - tłumaczył. Zaczął prowadzić program telewizyjny zatytułowany "Ciemna strona futbolu", gdzie zapraszał gości, by mówić z nimi o rzeczach trudniejszych niż trafienie piłką między słupki.
Czasy się zmieniają, ale zagrożenia są te same, a nawet większe, bo wzrosła presja, wraz z wartością tygodniówek w Premier League. Nie tak dawno Louis Saha, napastnik Evertonu, wyznał, że myślał o zakończeniu kariery. Powód? Depresja, do której zaprowadziły go 23 kontuzje w ciągu czterech lat. Francuz w pewnym momencie przyznał: - Byłem w depresyjnym nastroju. Miałem świadomość, że za każdym razem, kiedy wracałem do gry, koledzy i fani mieli obawy, że znów się "popsuję". Im bardziej o tym myślałem, tym większy strach mnie ogarniał.
Ojciec Sahy powiedział na łamach angielskiej prasy: - Louis zadzwonił do mnie pewnego dnia, kiedy doznał kontuzji i powiedział, że jest u kresu wytrzymałości, chce się spakować i ze wszystkim skończyć.
To właśnie ta presja jest czasem nie do wytrzymania. Gdzie to się zaczyna? Deisler tak wspomina pierwsze symptomy swoich lęków: - Kiedy byłem dzieckiem i grałem w piłkę na ulicy, inne dzieci śmiały się ze mnie, bo byłem mały. Oczywiście, to tylko dziecięce żarty, ale mocno mnie to raniło. W tym samym czasie mój dom nie był miejscem, w którym mogłem się zwrócić o pomoc, bo moi rodzice mieli inne problemy na głowie, co sprawiało, że największym życzeniem było wyprowadzenie się stamtąd, choć wiedziałem, że jest na to za wcześnie. Moje ambicje i mój talent sprawiły, że wszystko zaszło za daleko zbyt szybko, wszedłem w świat dorosłych, podczas gdy wciąż byłem dzieckiem. Pamiętam, że reprezentacja Niemiec grała wtedy bardzo źle, więc - mimo tego, że miałem zaledwie 19 lat - wszyscy oczekiwali, że zbawię ten kraj. Problem w tym, że w rzeczywistości ja byłem tym, którego trzeba było uratować. Zbyt wielkie oczekiwania spadły na moje barki.
Można zaryzykować tezę, że więcej przypadków depresji wśród piłkarzy jest tam, gdzie większe są oczekiwania, w grę wchodzą większe pieniądze, ogromna presja wyniku. Jak właśnie w Anglii, czy we Włoszech, gdzie ministerstwo zdrowia szacuje, że jeden na dziesięciu mieszkańców dotkliwie cierpi z powodu depresji.
Najgłośniejszy przypadek to Buffon. Jeden z najlepszych bramkarzy świata w swojej autobiografii napisał: "Nie byłem zadowolony ze swojego życia, futbol mnie nie cieszył, a to przecież moja praca. Moje nogi zaczynały się trząść, nagle, bez powodu. To był mroczny okres ponieważ zazwyczaj jestem optymistą. Zastanawiałem się nad tym, dlaczego zdrowy, bogaty, normalny człowiek, może popaść w depresję...".

Czarna dziura w Serie A
Piłkarze często załamują się, kiedy dotknie ich poważny uraz, czują się wtedy odsunięci na boczny tor, niepotrzebni. Mają obawy, czy wrócą do dawnej sprawności. Tak było w przypadku Mohameda Sissoko, innego piłkarza Juventusu, który po poważnej kontuzji stopy, wyłączającej go z gry na siedem miesięcy, powiedział w wywiadzie dla "La Gazzetta dello Sport", że ma depresję. Wspomniany Adriano, a także Christian Vieri - to kolejne przykłady. U Vieriego powodem również była kontuzja, wykluczająca go z udziału w mistrzostwach świata w 2006 roku.
Co ciekawe we Włoszech praktyka zatrudniania psychologa w klubie wcale nie jest taka powszechna. Do niedawna korzystała z niego tylko Siena, gdzie taki człowiek zatrudniony był na pełen etat - donosił magazyn "Four Four Two", gdzie zwrócono uwagę na dwa ciekawe przypadki. Pierwszy z nich to David Santon. W wieku 18 lat okrzyknięto go "nowym Paolo Maldinim". Podczas meczu jego drużyny Interu Mediolan z Palermo, przy stanie 4:0, Santon popełnił dwa błędy, a goście strzelili dwa gole. Inter wygrał ostatecznie 5:3, ale Santon został brutalnie zrugany przez swoich kolegów z zespołu, rozpłakał się i nie miał ochoty wracać do szatni po ostatnim gwizdku. To znakomicie pokazuje, jak w dzisiejszym zawodowym futbolu nie ma miejsca dla słabych, nie ma czasu na najmniejsze potknięcia. Bo na twoje miejsce czeka dziesięciu innych. W Polsce może nie, ale w Serie A - na pewno.
Drugi przykład to Fabrizio Miccoli. Chłopczyk, bo nawet nie chłopak, który w wieku 12 lat trafił z drużyny juniorów Lecce do Milanu. Bez wsparcia rodziny częściej płakał niż myślał o grze, a przecież w takim wieku to powinno sprawiać największą radość. Musiał znaleźć drużynę bliżej domu.
W "La Gazzetta dello Sport" Maria Maddalena Ferrari z Włoskiego Olimpijskiego Instytutu Naukowego zauważa: "Cele są coraz wyższe, wyższe niż kiedykolwiek wcześniej i presja rośnie razem z nimi. Tak jak ciało musi być wytrenowane, żeby sportowiec mógł zaliczać jak najlepsze występy, tak umysł musi za tym nadążać. Sportowcy powinni być przygotowani na dołki w swoich karierach, tak jak i na wzloty".
Ponad trzy lata temu na taki dołek nie był gotowy Gianluca Pessotto. Kilka tygodni po zakończeniu kariery stanął w oknie i rzucił się z budynku siedziby głównej Juventusu Turyn. Samobójcza próba, skok z wysokości piętnastu metrów, nie udała się. Pessotto przeżył mimo licznych złamań, wewnętrznych obrażeń i paraliżu.
To był czas nagonki na Juve w związku z aferą korupcyjną we Włoszech, kiedy "Stara Dama" została zdegradowana do Serie B. Pessotto nie był w nią zamieszany. Przyznał, że po prostu był nieszczęśliwy.
Brazylijczyk Ronaldinho nie chciał się zabić, ale w pewnym okresie gry w Milanie na samą myśl o kolejnym locie i meczu miał mdłości. Te wszystkie przypadki "La Gazzetta" ujęła w nazwę "czarna dziura włoskiej piłki". Trafnie.

Jesteś maszyną w systemie
Jest taka książka "W cieniu San Siro", napisana nie przez Maldiniego, Marco van Bastena, czy innego gwiazdora, który występował w Mediolanie. Napisał ją Martin Bengtsson, była gwiazdka szwedzkiej piłki, której przyszło grać, bardzo krótko, w Interze. Jako dziewięciolatek trenował kilka godzin dziennie, by dostać się na szczyt. Jako 17-latek spełnił marzenia - przeniósł się do Włoch. Początkowo wszystko układało się dobrze. Martin strzelał gole, fachowcy wróżyli mu wielką karierę. Aż pewnego dnia podciął sobie żyły. Przeżył, a uratowała go pokojówka. Krótkie, ale intensywne zainteresowanie mediów, fanów, wielka presja, wystarczyły, by się załamał. "System o nazwie futbol traktuje cię jak maszynę. Albo działasz na pełnych obrotach, albo wypadasz, zastępuje cię ktoś inny. Pojąłem w końcu, że nie działam tak jak trzeba, dlatego myślałem o samobójstwie. Byłem daleko od domu, miałem pieniądze i początek sukcesu. W takich momentach tracisz równowagę" - pisał w swojej książce Bengtsson.
W Serie A i Serie B piłkarze leczą się jednak chętnie, choć otwarcie się do tego nie przyznają. Vittorio Tognazzi opiekował się ponad setką zawodników. Największy sukces Tognazziego to... mistrzostwo świata Włochów w 2006 roku. Psycholog naprawdę ma w to wkład - wszak to on pracował z Fabio Grosso, który w najważniejszym w całym turnieju momencie podszedł do rzutu karnego. W finale.
- Wiedziałem, że Fabio strzeli - przyznał później Tognazzi. - Kilka miesięcy wcześniej nawet nie przyszłoby mu do głowy, że znajdzie się w składzie reprezentacji na mistrzostwa świata, ale pracowaliśmy razem bardzo ciężko. Kiedy przyszedł ten najważniejszy moment, mogłem zobaczyć, że jest gotów, by zostać mistrzem świata.
To akurat ten pozytywny aspekt pracy z psychologiem. Bo piłkarze nie zawsze kładą się na kozetce dopiero wtedy, gdy dotyka ich depresja. Czasem robią to, bo po prostu chcą być lepsi, mieć twardszy pancerz. W Polsce swego czasu wyniki Legii miała poprawić współpraca z Joanną Heidtmann, ale nie poprawiła. Z indywidualnych zajęć z psychologiem korzystali i przyznawali się do tego otwarcie Artur Boruc czy Marek Saganowski.
Piłkarzom czasem może pomóc także przyjaciel, jeśli ma takiego, niekoniecznie w drużynie. Tak było w przypadku Franka Lamparda, który bardzo przeżył śmierć swojej mamy, obecnej niemal na każdym meczu Chelsea. Ale na mocne objawy pogawędka z kolegą nie wystarczy.
Depresje w piłce to nie tylko "tu i teraz". To także pytanie: co dalej? Dzisiejszy futbol, nawet w Polsce, nawet w przeciętnym klubie daje szansę na godziwy zarobek. Można odłożyć, a jeśli ma się trochę oleju w głowie, dobrze zainwestować na przyszłość. Oczywiście ten materialny spokój nie jest gwarancją spokoju ducha za kilka lat.
Zrobiono takie badania, na Uniwersytecie Michigan. Grupą badaną byli gracze futbolu amerykańskiego, którzy przeszli na emeryturę. Współczynnik zapadalności na depresję wśród nich nie był dużo większy niż u reszty populacji. Ale większość z nich cierpiała na przewlekłe zmęczenie, odczuwała bóle bez związku z przebytymi kontuzjami, charakterystyczne objawy depresji klinicznej.
- Bardzo bym chciał, żeby ktoś dokonał badań na podstawie których można oszacować, ilu ludzi nie poradziło sobie z presją w sporcie. Mój przyjaciel Stanisław Burzyński popełnił samobójstwo, skoczył z dziesiątego piętra, bo nie mógł się pogodzić z tym, że wszystko układa mu się w życiu nie tak, jakby chciał. Pomógłbym mu, ale nie wiedziałem jak. Wielu moich kolegów z boiska jest w przytułku u Brata Alberta. Bo tak już jest, że większość piłkarzy nie dba o to, co będą robić po zakończeniu kariery. A potem staczają się na dno - mówi Czyżniewski.
Śmierć Roberta Enkego powinna być ostrzeżeniem. Dla trenerów. Niech wymagają, ale niech czasem myślą, będą dobrymi psychologami, wiedzą komu przykręcić śrubę, a kogo przytulić i pogłaskać. Dla agentów - że piłkarz to nie jest przedmiot i jakkolwiek naiwnie to zabrzmi, czasem jest coś ważniejszego niż pieniądze. Dla kibiców - niech czasem wybaczą potknięcia.
W świecie futbolu depresje są ryzykiem zawodowym. Ci, którzy zaczynają grać w piłkę, marzą o pieniądzach i sławie, często nie zdając sobie sprawy ze wszystkich ciemnych stron tego biznesu. Ci, którzy już to dostali, chcieliby znów być anonimowi. Ale powrotu nie ma.
Psychiatra, który leczył wspomnianego Bengtssona powiedział do niego: "Każdy młody chłopak, chciałby mieć takie życie jakie wiedziesz ty". "A ja chciałbym inne" - odparł Bengtsson. "Lepsze. Takie normalne".